Setki grup pomocowych na Facebooku. Zrzutki, zbiórki, akcje. To wszystko jest przejawem wielkiej zmiany społecznej, nazywanej „społeczeństwem współpracy”. I właśnie o tym rozmawiamy z prof. Dariuszem Jemielniakiem.
Ten podcast nagraliśmy przed 24 lutego 2022 roku – jeszcze przed wybuchem wojny na Ukrainie i wielkim napływem obywateli Ukrainy do Polski. A przede wszystkim – przed ogromnym, oddolnym zrywem pomocy ze strony polskiego społeczeństwa, z jakim mieliśmy i ciągle mamy do czynienia.
To właśnie jest istota współczesnego „społeczeństwa współpracy” – wielkiej zmiany, a wręcz rewolucji społecznej, jakiej jesteśmy świadkami. Społeczeństwo zaangażowane, prężne i – dzięki możliwościom technologicznym – zdolne do działania na ogromną skalę. Jak również zorganizowane o wiele lepiej niż gdyby miałby to być jakiś odgórny system.
Czym jest społeczeństwo współpracy? Jakimi rządzi się prawami? I jak czerpać z jego potencjału? – o tym rozmawiamy z prof. Dariuszem Jemielniakiem z Akademii im. Leona Koźmińskiego.
Uber i Airbnb – przeciwieństwa dzielenia się
Agata Mardosz-Grabowska/questus: Dzień dobry, witam w kolejnym odcinku questus marketing podcast. Dziś jest z nami gość naprawdę wyjątkowy, prof. Dariusz Jemielniak. Bardzo dziękuję za przyjęcie naszego zaproszenia.
Prof. Dariusz Jemielniak/ Akademia im. Leona Koźmińskiego: Bardzo dziękuję za zaproszenie, jest mi niezwykle miło być z Państwem.
Agata Mardosz-Grabowska/questus: Dziś będziemy rozmawiać o zjawisku, które jest coraz większym wyzwaniem dla marketerów, czyli o społeczeństwie współpracy. I zacznę może od takiego pytania, czy Uber i Airbnb mają coś wspólnego ze społeczeństwem współpracy?
Agata Mardosz-Grabowska/questus: To jest dobre pytanie, bo jak wiesz, z prof. Aleksandrą Przegalińską napisaliśmy dokładnie o tym książkę – „Społeczeństwo współpracy”, najpierw zresztą po angielsku jako „Collaborative Society” w MIT Press, potem wyszła także edycja polska. I jeden z argumentów, które tam podnosimy, jest taki, że w przypadku Ubera czy Airbnb, zupełnie nie ma sensu, żeby traktować je jako sztandarowe projekty tego typu. Często mówi się o sharing economy, czyli gospodarce współdzielenia i tam właśnie próbują się jako przykłady prześlizgnąć Uber i Airbnb. Moim zdaniem to jest zawracanie głowy. Bo ani to nie jest kwestia związana głównie z gospodarką, ani to nie jest kwestia związana z dzieleniem się związana.
Bo weźmy to „sharing” jako pierwszą rzecz. Jeśli masz współlokatorkę, która ma suszarkę i mówisz: słuchaj, pożycz mi suszarkę, bo muszę wysuszyć włosy, a na to ona mówi, spoko, nie ma problemu, 5 złotych się należy – to jest przeciwieństwo dzielenia się. To jest dokładnie coś odwrotnego. A z taką samą sytuacją mamy do czynienia właśnie w przypadku Ubera czy Airbnb, czyli to nie jest sytuacja dzielenia się, tylko zabierania. Bo kiedyś wydawałoby się oczywiste, że jak przyjaciel nas prosi o podwózkę na lotnisko, to tego rodzaju podwózki jemu czy jej udzielimy. Tymczasem obecnie właściwie wydaje się to dziwne – bo czemu sobie nie weźmiesz Ubera? W związku z czym i Uber, i Airbnb dokonują tak zwanej komodyfikacji dóbr, które wcześniej były albo uwspólnione, albo należały do kategorii niewycenialnej, niekomodyfikowalnej, były czymś takim uważanym powszechnie za dobro, którego wyceniać nie należy, jak na przykład obecnie jest powietrze, a kiedyś była woda. Współcześnie woda także jest mocno komodyfikowana w związku z czym za wodę przyjęło się płacić. W szczególności w Europie na przykład, jak prosimy o wodę w restauracji, to nam podadzą wodę płatną, zamiast wody z kranu, chociaż ta woda z kranu oczywiście jest równie dobra, równie smaczna, równie zdrowa. I tego rodzaju aneksje, wykonywane przez korporacje, zdarzają się cały czas. Natomiast w przypadku gospodarki współdzielenia, Airbnb i Uber próbują się podpiąć pod to miłe, fajne hasło o dzieleniu się.
Druga rzecz – czy to jest kwestia gospodarki? Oczywiście nie polemizuję z tym, że zarówno Uber, Airbnb, jak i inne przedsiębiorstwa tego typu mają ogromny wpływ na gospodarkę. Ale jednocześnie pytanie, czy ta rewolucja, której one dokonują, wiąże się z przemianami gospodarczymi? Bo moim zdaniem nie. Troszkę zmieniają się łańcuchy dystrybucyjne, mamy do czynienia z troszeczkę innym sposobem sprzedawania, ale jednak tego samego. To są przecież przewozy parataksówkowe czy usługi parahotelarskie, owszem, prowadzone przez osoby prywatne, ale clou nie polega tutaj na zagospodarowaniu wcześniej nieużywanych dóbr, jak oni próbowali to przedstawiać. Obecnie ludzie, którzy jeżdżą na Uberze, to bardzo często ludzie, którzy z tego próbują żyć zawodowo. Ludzie, którzy kupują mieszkania, żeby je wynajmować na Airbnb, też robią z tego zwyczajnie biznes. To w znacznie mniejszym stopniu jest okazjonalny wynajem mojego własnego mieszkania, w którym na co dzień naprawdę mieszkam. Zatem clou nie jest ani w dzieleniu się, ani w gospodarce. I dlatego z prof. Przegalińską mamy taką tezę, że pewnie lepiej mówić o społeczeństwie współpracy, i owszem, niech sobie będzie sobie, że Uber i Airbnb są jakimś tam szczególnym przypadkiem, ale nawet nie najbardziej ciekawym.
Kompetencje cenne na całym świecie? Zdobądź międzynarodowy certyfikat CIM dla marketerów
My dzielimy to według dwóch osi. Pierwsza oś dotyczy tego, czy mamy do czynienia z platformami, które działają komercyjnie, czy z platformami, które są niekomercyjne. A druga oś, czy mamy do czynienia z użytkownikami, którzy są nastawieni na zysk czy nie są nastawieni na zysk. Jak popatrzymy na Ubera, to oczywiście jest to platforma nastawiona na zysk i uczestniczące osoby także są nastawione na zysk. To jest transakcja ściśle komercyjna. A jak spojrzymy na przykład banków żywności, to mamy do czynienia z platformami niekomercyjnymi, które służą komercyjnym transakcjom. Z kolei, jeśli spojrzymy na sytuację platform komercyjnych z niekomercyjnymi użytkownikami, to mamy do czynienia z serwisami chociażby takimi jak TripAdvisor, Google Maps, Google Guides, mamy do czynienia także z serwisami, w których można się dzielić memami, 9GAG, Imgur. A jak spojrzymy na sytuację niekomercyjnych użytkowników i użytkowniczek, jak i niekomercyjnych platform, to mamy morze różnych ciekawych fenomenów, jak Linux, Wikipedia, ale także #MeToo, także ogromne ruchy Occupy, nauki obywatelskiej, które nie są w ogóle zainteresowane tym, żeby to co robią, wytwarzają, było nastawione na zysk, na komodyfikacji.
W związku z tym trzeba patrzeć szerzej. Społeczeństwo współpracy jest przede wszystkim fenomenem opartym na tym, że za pomocą technologii informacyjnych możemy organizować ludzi, którzy się wcześniej nie znali, wokół pewnych idei i oni mogą wspólnie coś tworzyć, czy to komercyjnie czy to niekomercyjnie. I sam ten aspekt, który w przypadku Ubera czy Airbnb rzeczywiście jest komercyjny, to moim zdaniem jest ułamek tej wielkiej rewolucji, z którą mamy do czynienia.
Ta rewolucja nie polega na tym, że ktoś coś komuś będzie mógł łatwiej sprzedać za pomocą platformy, tylko na tym, że ludzie współuczestniczą z nieznajomymi i współpracują dzięki platformom telekomunikacyjnym. I tutaj ważna rzecz, o której musimy pamiętać: że ta współpraca, to nie jest nic nowego, tylko technologia ją po prostu uwypukliła, umożliwiła na większą odległość.
Bo badania pokazują, że ludzie są wręcz urodzonymi współpracownikami. Sto tysięcy, trzysta tysięcy lat temu, kiedy kształtowały się nasze nawyki, pewne elementy, które wykształciły się u nas ewolucyjnie w mózgu, zachowania, biochemia, w dużym stopniu powodują, że jesteśmy preselekcjonowani do współpracy. Bardziej na przykład niż szympansy. Jak porównuje się dzieci trzymiesięczne i szympansy, to gatunek ludzki jest znacznie bardziej zorientowany na kooperację z nieznajomymi, czyli z osobami, które nie są z nami spokrewnione. Bo oczywiście mamy przypadki mrówek czy stad wilków, ale tutaj mamy sytuację kooperacji z osobami całkowicie nieznajomymi. I zauważ, że jak nas na ulicy zatrzyma nieznajomy i zapyta o drogę, poprosi o pomoc, naturalnym odruchem jest to, że pomagamy. Mimo, że to jest całkowicie nieracjonalne ekonomicznie, przecież to jest czysta strata czasu, z której kompletnie nic nie mamy. Oczywiście jest pewien system pewnej umowy społecznej, że jak ja będę potrzebował pomocy, to też zapytam i ktoś mi pomoże. Ale racjonalnym zachowaniem byłoby nigdy nie pomagać, a wyłącznie prosić o pomoc – z punktu widzenia ekonomii zachowania to miałoby sens. Tymczasem ludzie tak nie robią, ludzie tak nie postępują. Ludzie są skłonni innym pomagać i to idzie oczywiście znacznie dalej niż tylko pomaganie komuś na ulicy. Społeczeństwo współpracy natomiast jest fenomenem, w którym ta tendencja do pomagania innym, tę chęć wsparcia innej społeczności, znacznie się zlewarowała dzięki temu, że mamy możliwość kontaktowania się z osobami podobnie myślącymi, ale na całym świecie. I tu właśnie jest przykład czy to Linuxa czy Wikipedii, że ludzie z całego świata próbują malutkimi kawałkami coś wspólnie tworzyć. I wychodzą z tego naprawdę niesamowite rzeczy.
Czy marki mogą być uczestnikami społeczeństwa współpracy?
Agata Mardosz-Grabowska/questus: Mówisz i piszesz, że społeczeństwo współpracy to w takim najszerszym rozumieniu pewien kierunek zmiany społecznej czy nawet rewolucji, jak przed chwilą słyszeliśmy. My jesteśmy dzisiaj tego świadkami. I ja bym chciała porozmawiać o tym z perspektywy naszego środowiska, czyli środowiska marketingowców. I mam kilka pytań tutaj z tym związanych.
Po pierwsze, czy my – jako marketerzy – powinniśmy popatrzeć na siebie bardziej jako na aktywnych uczestników tego społeczeństwa współpracy czy też jako na podmioty, które gdzieś stoją obok i z takim społeczeństwem wchodzą w relacje. To pytanie wiąże się przede wszystkim z tym, że my nie występujemy zazwyczaj jako prywatne osoby, tylko jako reprezentanci marek. A marka, to jest coś abstrakcyjnego, coś pomiędzy wizerunkiem i pewną ideą, którą firma albo produkt stara się reprezentować. Stąd też pytanie też, czy same marki mogą być aktywnymi uczestnikami społeczeństwa współpracy czy raczej one będą z tym społeczeństwem wchodzić w relacje? Jak powinniśmy na to patrzeć?
Prof. Dariusz Jemielniak/ Akademia im. Leona Koźmińskiego: Jest tu wiele różnych strategii. Trzeba dostrzec, że ta wielość wcale nie oznacza, że jedna jest lepsza niż inne, po prostu są różnego rodzaju modele.
W przypadku Facebooka na przykład bardzo wyraźnie widać, że oni absolutnie odrzucają ideę społeczeństwa współpracy, chcą generalnie rzecz biorąc monetyzować to, że ludzie korzystają z ich platformy, ale nie są skłonni dać im jakiejkolwiek agencyjności – co widać chociażby w kwestiach moderacji. Moderacja na Facebooku jest przeprowadzona wyłącznie przez zawodowców. Tam są drobne elementy robione w ramach grup czy przez administratorów, ale to jest przede wszystkim jednak moderacja zawodowa, nietransparentna, bez możliwości apelacji i powiedzmy sobie szczerze, dosyć umiarkowanie dobrze wykonana, głównie ze względu na to, że to jest dla nich wysoki koszt.
Jak porównamy to chociażby do Wikipedii – moderacja na Wikipedii jest całkowicie niemal wykonywana przez wolontariuszy, którzy zwyczajnie chcą współuczestniczyć. Mamy też oczywiście warianty pośrednie, chociażby Google, który bardzo skutecznie stworzył społeczność Google Guides, w ciągu ostatnich lat to wyskalowało niesamowicie. Stworzył system, w którym co prawda jest dużo moderacji ze strony platformy, czyli Google o bardzo wielu rzeczach sam decyduje, ale jednocześnie jest to społeczność której po prostu starają się mało przeszkadzać. Jeszcze bliżej tego modelu samorządności jest chociażby Quora. W platformie komercyjnej, służącej odpowiadaniu na pytania, tworzeniu pewnej bazy wiedzy, wyszli z założenia, że trzeba dać dużo samorządności społeczności, trzeba ich wspierać, ale oczywiście nadal platforma jest komercyjna, ma komercyjne cele i w żaden sposób ci użytkownicy temu celowi nie starają się szkodzić.
Myślę, że jedna rzecz tutaj jest istotna z punktu widzenia marketerów. Jeżeli widzimy, że element społeczeństwa współpracy jakoś w naszym środowisku działa, to na pewno warto mieć na uwadze, że ten klasyczny, stary model marketingu jest co prawda dalej skuteczny pod wieloma względami, ale to już nie jest jedyne narzędzie, które mamy do dyspozycji.
W związku z czym trzeba sobie jasno określić, w jaki sposób będziemy to rozgrywać. Czy będzie tak, że będziemy się starali tworzyć pewną bazę wiedzy w oparciu o społeczeństwo współpracy, co wygeneruje ludzi, którzy będą zainteresowani tym, żeby pomagać innym, odpowiadać i wspierać? Czy to będzie polegało na tym, że na przykład będziemy mieli wierną grupkę testerów, którzy będą nam za różnego rodzaju produkty dawać informację zwrotną?
Jest chociażby taki startup Foap, który doradza w kwestii strategicznego tworzenia społeczności. Bardzo ciekawy model – oni kontaktują marki z osobami, które są w stanie zrobić zdjęcia produktów tych marek z jednej strony zgodnych ze standardem profesjonalnym jakości, ale w sposób pokazujący normalne użycie przez użytkownika. Żadna agencja fotograficzna tego w ten sposób nie zrobi, bo to musi być w tym taki powiew świeżości i autentyczności. Zresztą nawet jakby zrobiła to dużo drożej. W związku z czym to też jest pewien model współpracy marketingowej z gronem, społecznością użytkowników, która jest w stanie wyprodukować wręcz materiały marketingowe gotowe do użytku na Instagramie, na TikToku, ale też w normalnej komunikacji medialnej, bo te zdjęcia są dosyć wysokiej jakości.
Pytanie – co z tego nas najbardziej interesuje? Tutaj bardzo dużo zależy oczywiście od branży. Trudno sobie wyobrazić, żeby producent samolotów tego rodzaju społeczność sobie tworzył. Natomiast w przypadku większości dóbr szybko zbywalnych, jak najbardziej jest taka opcja i tworzenie grupy ludzi, którym zależy na naszym produkcie, to moim zdaniem jest przyszłość.
Pamiętasz na pewno przykład klasyczny z nauki o marketingu, który brand jest najwięcej wart. I wszyscy mówią tu Coca Cola, Microsoft, a dla mnie zawsze takim przykładem będzie Harley Davidson. Z prostego powodu. Jak jesteśmy w stanie przekonać człowieka, żeby sobie wytatuował nasze logo na ramieniu, to to jest coś, czego naprawdę żadne pieniądze nie kupią. I tego rodzaju zaangażowanie jest w stanie wytworzyć właśnie społeczeństwo współpracy. To jest to, że ludzie się angażują, mają poczucie, że są członkami czegoś większego i z chęcią uczestniczą.
Tutaj ostatnia uwaga w odpowiedzi na twoje pytanie. Moim zdaniem bardzo istotnym elementem społeczeństwa współpracy, o którym się bardzo często zapomina – żeby dobrze działało, ono nie powinno nie opierać się na relacjach komercyjnych. Czyli nie powinniśmy płacić ludziom. Brzmi to paradoksalnie, trochę dziwnie, ale bardzo często jest tak, że ludzie, którzy mogą coś stworzyć za darmo, mają poczucie, że pomagają innym, że robią coś dla społeczeństwa. A jak dostaną parę marnych groszy, to po pierwsze mają poczucie, że są wynagradzani słabo, a po drugie już każdą kolejną czynność będą chcieli wyceniać. W związku z czym, z tym płaceniem to jest sytuacja złożona.
Aczkolwiek ten Foap, o którym wspominałem, płaci jak najbardziej za zdjęcia. To jest jakby taki selling point, że ludzie, którzy robią zdjęcia, mogą za nie dostać wynagrodzenie. Ale myślę, że to jest bardziej wyjątek niż reguła w społeczeństwie współpracy.
Czy społeczność marki można kontrolować?
Agata Mardosz-Grabowska/questus: Ja mam taką obserwację, że kiedy czytam różne publikacje, które są pisane z perspektywy marketingu i zarządzania biznesem, to widać bardzo dużą tendencję do tego, żeby instruować, jak zarządzać społecznościami marek. Natomiast jak z kolei czytam publikacje tworzone bardziej z perspektywy socjologicznej, to z kolei tam są dość dobrze już nawet udowodnione tezy, że takich grup kontrolować się nie da. Jak ty to widzisz?
Prof. Dariusz Jemielniak/ Akademia im. Leona Koźmińskiego: Jedno nie przeczy drugiemu. Na pewno są najlepsze praktyki dotyczące tego, w jaki sposób wchodzić w interakcje ze społecznościami. Tutaj jestem jak najbardziej za tym, żeby tego rodzaju poradniki tworzyć, to jest bardzo ważne, bo można niestety łatwo wpaść na minę. Chociażby przykład Wikitravel – serwisu, który zajmował się doradztwem wycieczkowym w oparciu o to, co społeczność pisała. A pisali o tym, gdzie warto pójść, co warto zwiedzić. W pewnym momencie jednak serwis pokłócił się ze swoją własną społecznością do tego stopnia, że większość tej społeczności powiedziała: dobra, to my idziemy gdzie indziej. Zabrała się i troszkę im się ten system posypał.
Agata Mardosz-Grabowska/questus: Podobna awantura była z Ikea Hackers, prawda?
Prof. Dariusz Jemielniak/ Akademia im. Leona Koźmińskiego: Właśnie. To bardzo trudny temat i moim zdaniem trzeba temu oddać sprawiedliwość. Te najlepsze praktyki, to jest coś, na co trzeba bardzo uważać. Zarządzanie społecznością, czy bardziej może współpraca, koordynacja tego, jak społeczność ma funkcjonować, to jest coś superważnego.
Jednocześnie ta druga obserwacja, o której wspomniałaś, to że trudno zarządzać ludźmi – nie mamy przecież na nich żadnego bata – to też oczywiście jest prawda. W związku czym musimy sobie przedefiniować zarządzanie. Ale to jest w ogóle prawda o zarządzaniu współczesnym. Zarządzanie w coraz mniejszym stopniu polega na mówieniu „odtąd dotąd wykonać rozkaz”, a bardziej polega na wspieraniu, pomaganiu, wsparciu potencjału, pewnej facylitacji i coachingu osób, żeby realizowały nasze cele. Oczywiście zarządzanie jest nadal tym całym uniwersum w tradycyjnym sensie, czyli mamy podwładnych, którym płacimy, w związku z czym możemy czegoś od nich wymagać. Ale w przypadku społeczności to jest raczej rzadsze. Oczywiście osobom najbardziej aktywnym w społeczności, tym które się najbardziej udzielają, zazwyczaj będziemy różnego rodzaju rzeczy fundowali, choć zwykle nie pieniądze, tylko różnego rodzaju eventy, nagrody, fajne rzeczy, a nie bezpośrednio przelew na konto. Natomiast to nadal nie zmienia faktu, że oni nie będą skłonni robić dokładnie tego, co im powiemy. A jak im się gdzieś indziej będzie podobało bardziej, to po prostu pójdą gdzieś indziej i tyle.
W związku trzeba sobie w głowie to przestawić – że to my mamy im ułatwić życie przede wszystkim. Musimy pogodzić się także z tym, że tego rodzaju społeczności również mogą niestety krytykować nasz produkt i działania firmy. To się zdarza i to jest poważne ryzyko, aczkolwiek w moim przekonaniu to ryzyko występuje zawsze. W przypadku, kiedy to jest nasza społeczność, możemy mieć przynajmniej jakiś szybki, wczesny sygnał, że pojawia się jakieś potencjalne z PR-owe zagrożenie. A co więcej, jeżeli mamy tę społeczność, ona z nami funkcjonuje, mamy z nią dobre relacje, jest o wiele łatwiej mitygować to zagrożenie niż gdyby była to akcja w pełni niezależna, skoordynowana, polegająca na bojkocie firmy czy na promocji jakiegoś hasztagu, który jest nam wrogi. W związku z tym myślę, że dużo lepiej jest mieć tego rodzaju zaplecze i system wczesnego ostrzegania.
Agata Mardosz-Grabowska/questus: Kolejne pytanie dotyczy badań, bo to jest coś niezwykle istotnego w marketingu. My oczywiście jako środowisko staramy się maksymalnie wykorzystywać wszelkie możliwości zbierania danych, ich analizy, i wiedzieć o klientach tyle, ile tylko się da. Ale ta koncentracja zawsze jest na danych dotyczących jednostek, które oczywiście potem możemy grupować sobie w segmenty, wzorce zachowań, i tak dalej. Ale ja się zastanawiam, czy w kontekście pojawiania się różnych grup, ruchów, społeczności, głównie w przestrzeni wirtualnej, czy nie powinniśmy się zainteresować mocniej badaniem społeczności? Jak podejść do tego tematu? Czy mamy jakieś sprawdzone metody, które pomagają badać te relacje i interakcje? Bo wiadomo, że grupa to nie jest tylko zbiór jednostek, ale też te procesy grupowe, które w tych społecznościach działają.
Prof. Dariusz Jemielniak/ Akademia im. Leona Koźmińskiego: W zeszłym roku wydałem książkę w Oxford University Press dokładnie na ten temat, czyli „Thick big data” – o tym, dlaczego należy łączyć badania etnograficzne z badaniami z zakresu data science. I moim zdaniem to jest jedyna droga.
Marketing ciągle jeszcze nie wskoczył na pełne obroty z tego rodzaju badaniami. Bo w marketingu się stosuje jak najbardziej badania jakościowe, doskonale robi się fokusy, wywiady pogłębione, nawet badania etnograficzne, które wracają w wielkim stylu. Robi się też klasyczne badania sondażowe, jak też badania z zakresu data science, natomiast rzadko się to łączy. I to jest moim zdaniem ogromny problem, dlatego że badania z zakresu data science dają nam mnóstwo różnej wiedzy, ale też mnóstwo śmiecia. I decyzja, co jest wiedzą i użyteczną informacją, a co jest śmieciem, jest supertrudna, jeżeli nie mamy tego właśnie większego poziomu granularności opierającego się na badaniach jakościowych.
Podam przykład, taki pikantny przykład – Porn Huba. To jest serwis, który co roku publikuje niezwykle ciekawy raport. I dlatego wszystkich moich studentów i studentki obowiązkowo w ramach pracy domowej wysyłam na Porn Huba dlatego, że publikują oni dane na temat tego, jak ludzie z całego świata tego serwisu używają. Ten raport pokazuje w ciekawy, fajny sposób, jakie rzeczy mogą wynikać właśnie z badań społeczności na dużym obszarze. Oczywiście tu nie chcę wchodzić w dyskusję, czy to jest społeczność czy nie, raczej w przypadku Porn Huba trudno mówić o tym, że to jest społeczność, ale mamy dane na temat ludzi, ich zachowań z materiałami pornograficznymi na całym świecie i tu wychodzą bardzo duże różnice. Na przykład różnice w długości sesji, różnice w tym, o której godzinie się łączą najczęściej w danym kraju, różnice w tym, co ich interesuje. To oczywiście może się przekładać z jednej strony na jakieś tam ciekawostki, ale z drugiej strony nawet na politykę publiczną. Bo chociażby kwestia tego, że w danym kraju czy w danym mieście jest duże zainteresowanie materiałami pornograficznymi z udziałem nieletnich czy nastoletnich osób, to już jest bardzo poważny sygnał ostrzegawczy, który powinien dać mocno do myślenia osobom odpowiedzialnym za zapobieganie przestępstwom. Ale co z tego wszystkiego wynika? Koniec końców to wymaga pogłębienia. Wymaga przeanalizowania, co się naprawdę dzieje.
Całość wywiadu do wysłuchania w wersji audio na kanale podcastowym questus marketing podcast (dostępny na: Spotify, Apple Podcast i Google Podcast).
Autorami i gośćmi podcastu są eksperci The Chartered Institute of Marketing w Polsce – największej na świecie instytucji certyfikującej profesjonalistów w branży marketingu.
Zapraszamy też do wysłuchania innych odcinków – wśród nich m. in. wywiadów z Natalią Hatalską, Julią Izmałkową, Tadeuszem Żórawskim, Julią Kołodko, Michałem Medowskim.
Patronem medialnym kanału questus marketing podcast jest Nowy Marketing.