Z ujawnionych wyników finansowych Spotify wynika, że szwedzkie przedsiębiorstwo odnotowało w 2016 roku stratę w wysokości 390 milionów dolarów. Jednocześnie liczba użytkowników osiągnęła właśnie rekordowe 140 milionów, a artyści, którzy dotychczas unikali serwisów streamingowych, sami decydują się powrócić na platformę. Czy źródłem paradoksów związanych ze Spotify jest niedoskonały model biznesowy, czy też serwis postanowił wcielić się w rolę wolontariusza i ratownika przemysłu muzycznego?
Wiecznie na minusie
Przemysław Pająk z portalu Spider’s Web postanowił porównać najnowsze wyniki finansowe szwedzkiego giganta ze wcześniejszymi rezultatami firmy. Wynika z nich jednoznacznie, że Spotify notuje bezustanne straty, od początku swojej działalności. Model biznesowy aplikacji funkcjonuje bowiem w dość specyficzny sposób – im więcej użytkowników z niej korzysta, tym większe koszty generują. Wynika to z obowiązku wypłacania tantiem artystom, których ilość wzrasta wraz z przyrostem liczby słuchaczy.
Zasięgi zamiast zarobków
Co ciekawe, wysokość tak problematycznych dla serwisu tantiem jest tematem ciągłych narzekań. Muzycy podkreślają, że mimo, iż dzięki Spotify faktycznie mogą znów zarabiać na słuchaniu ich utworów przez internet, to wysokość wypłat jest niewspółmierna do faktycznej wartości dzieł. W Polsce stawka waha się między 0,013 a 0,2gr, w USA wynosi średnio 0,5 centa za odtworzenie utworu. Nietrudno zatem wyliczyć, że kilka tysięcy słuchaczy, o których większość młodych artystów może co najwyżej pomarzyć w żadnym wypadku nie zagwarantuje muzykom sowitej wypłaty.
Warto jednak zauważyć, że otrzymują oni ekspozycję, o którą trudno byłoby bez serwisów streamingowych. Rozmaite dedykowane playlisty i systemy rekomendacji sprawiają, że słuchacze trafiają na muzyczne perły, których nie mieliby szansy znaleźć dzięki YouTube, czy pirackim stronom, które przed powstaniem Spotify, czy Deezera stanowiły główne źródło muzyki w sieci.
Córka marnotrawna
Jeszcze mniej powodów do narzekań mają najbardziej popularni artyści, którzy regularnie notują po kilkanaście milionów odtworzeń swoich utworów. To oczywiste, że na sprzedaży płyty i tak zarobiliby więcej – warto jednak skonfrontować obecnie uzyskiwane zarobki z pierwszą dekadą XXI wieku, która upłynęła przy akompaniamencie pirackiej muzyki. Nic więc dziwnego, że nawet tak zatwardziali przeciwnicy serwisów streamingowych, jak choćby Taylor Swift z delikatnie podkulonym ogonem powracają na łono Spotify.
Ekonomia subskrypcji znów święci tryumfy
Artyści i wytwórnie zdają sobie bowiem sprawę, że era Spotify, Tidala, Deezera czy Google Play jest po prostu kolejnym etapem na drodze muzycznej ewolucji. Co niezwykle istotne – ewolucji, która zdawała się zmierzać ku zupełnej degrengoladzie branży. Daniel Ek i Martin Lorentzon, twórcy Spotify zdołali jednak powstrzymać internautów od ściągania darmowej muzyki i pokazać im zupełnie inny, wręcz rewolucyjny wówczas sposób na odtwarzanie utworów w sieci. Korzyści płynące z dostępności, wysokiej jakości streamingu i relatywnie niskiej ceny przykryły zalety płynące z piractwa. Rekordowe 50 milionów subskrybentów Spotify mówi zresztą samo za siebie.
Thank you to our 50 million subscribers. #Spotify50 pic.twitter.com/eXkOV71bwu
— Spotify (@Spotify) March 2, 2017
O tym, że ludzie wręcz przepadają za subskrypcjami pisała zarówno Natalia Hatalska w swoim Trendbooku, jak i my – wieszcząc abonamentową rewolucję. Elastyczność, wygoda i bezpieczeństwo tego rodzaju rozwiązań sprawia bowiem, że użytkownicy niejednokrotnie wolą wykupić czasowy dostęp usługi zamiast nabywać ją na własność. Spotify jest zresztą sztandarowym przykładem – miesięczny abonament to niewielki wydatek w porównaniu z choćby jedną płytą CD. Płytą, która przecież mogłaby nam się nie spodobać.
Czas na regułę wzajemności
Mimo narzekań muzyków, czy opinii sceptycznych internautów trudno zaprzeczyć, że Spotify jest obecnie jednym z najistotniejszych graczy na muzycznym rynku. Serwisowi udało się odnowić, wydawałoby się – utraconą więź między wykonawcą a słuchaczem i sprawić, że odbiorca znów jest w stanie zapłacić (lub wysłuchać reklamy w bezpłatnej wersji aplikacji) za skorzystanie z czyjejś pracy. Pozostaje więc zapytać, jak długo szwedzkie przedsiębiorstwo będzie w stanie pełnić rolę ratownika muzycznego przemysłu?
Rekordowa strata serwisu sprawia, że jego użytkownicy powinni przygotowywać się na zmiany. Trudno stwierdzić, czy na dniach czeka nas wzrost opłat za subkrypcję, czy też wprowadzenie całych bloków reklam. Pewne jest natomiast to, że właściciele Spotify potrafią liczyć i zapewne zorientowali się, że rosnąca popularność serwisu wpędzi ich w kolejne tarapaty.
Tak oto dochodzimy do momentu, w którym to Spotify, wybawca branży zaczyna rozglądać się za własnym ratownikiem. Kto wie, być może nadszedł czas na akt podzięki ze strony artystów oraz wytwórni? Aż strach bowiem pomyśleć, do którego momentu cofnęlibyśmy się na drodze muzycznej ewolucji, gdyby serwisy streamingowe przestały funkcjonować.