Walmart wie, kto z Twoich znajomych ma urodziny za trzy tygodnie. Google wie, gdzie mieszkasz i w jakim wieku masz dzieci. Wie, gdzie jeździsz latem i co robisz, gdy nikt nie patrzy. A Ty? Masz darmowe konto Gmail, darmowe mapy i GPSa, z którym jeździsz na wakacje, darmową aplikację z kalendarzem w telefonie, w której za darmo możesz zapisywać ważne daty. I zero prywatności.
Wydaje się, że powiedzenie „nie ma nic za darmo” przestaje mieć swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości XXI wieku. Przecież wystarczy wejść na dowolny portal, by założyć darmowe konto pocztowe, obejrzeć darmowe filmy, skorzystać z darmowych programów. Wszystko dostępne jest na wyciągnięcie ręki i nic nie stoi na przeszkodzie, by posiąść wirtualne dobra, nie wydając na nie ani złotówki.
Jakże mylne jest to podejście. Nadal za wszystko trzeba zapłacić, w dobie cyfryzacji zmieniła się jedynie waluta, która napędza popyt i podaż. Jest nią ludzka prywatność – informacje, które przez lata ludzkość próbowała trzymać w tajemnicy. Każdy bał się podawać adres, podpisywać własnym nazwiskiem, mówić głośno o swoich zwyczajach i miejscach, w których najczęściej przebywają jego dzieci.
A dzisiaj? Rejestrując się w darmowych serwisach, na wirtualnej ladzie kładzie się dane osobowe, informacje o nawykach, przyzwyczajeniach i zainteresowaniach. Dane, z pozoru rozsypane w bezładzie, pozostają jednak elementami układanki, z której korzysta wielu. Niemalże bez ograniczeń.
Skąd i po co?
To, że dane wpisane w profilu użytkownika służą administratorowi serwisu, nikogo nie powinno dziwić. Często na tym się jednak nie kończy – często informacje pozyskiwane są przez firmy na podstawie umów komercyjnych, których podstawą jest korzystanie z zewnętrznych baz danych. Urządzenia, za pośrednictwem których użytkownicy łączą się z internetem, również są prawdziwą kopalnią przydatnych wzmianek.
Po co komu dane? Odpowiedź z pozoru jest niegroźna – marki chcą wiedzieć więcej, by kreować lepsze i głębsze doświadczenia konsumentów, wchodzić na nowe rynki i wprowadzać kolejne innowacyjne rozwiązania. Wszystko dla dobra klienta, nieprawdaż?
Kalendarz prawdę Ci powie
O tym, że Walmart w 2012 roku kupił aplikację Social Calendar, w której użytkownicy zapisywali ważne dla siebie wydarzenia, było swego czasu bardzo głośno. To jeden z wzorcowych przykładów na to, jak digital bezpardonowo wkracza w codzienność. Nikt, kto wypisywał ważne daty do wirtualnego kalendarza, nie przypuszczał przecież, że te informacje trafią w ręce decydentów komercyjnego marketu.
Prosta aplikacja stała się prawdziwą kopalnią złota – na podstawie zarchiwizowanych przez nią aktywności można było bez problemu naszkicować indywidualny profil użytkowników, a nawet ich przyjaciół, którzy o istnieniu aplikacji mogli w ogóle nie wiedzieć.
Ktoś Cię śledzi
Badania wskazują, że ponad 70% darmowych aplikacji mobilnych śledzi naszą lokalizację (i tylko 40% tych płatnych). Mistrzem w tym jest oczywiście Google. Niestety nawet jeśli nie podamy dokładnych danych, ten technologiczny gigant z Mountain View i tak będzie wiedział o nas wszystko. Szczególnie jeśli mamy telefon z Androidem, używamy Google maps i nie wyłączyliśmy historii lokalizacji.
Algorytmy, analizując miejsca, do których udajemy się najczęściej, są w stanie dokładnie określić, gdzie mieszkamy, gdzie pracujemy, czy mamy dzieci i jeśli tak – w jakim są wieku…Odprowadzamy je do przedszkola i szkoły, prawda? W soboty chodzimy do kina, popołudniami wozimy latorośle na dodatkowe zajęcia. Zostawiamy ślady, które widoczne są jak na dłoni. Ale w zamian mamy dostęp do darmowego oprogramowania.
Dobry deal?
Dzisiaj
Wprawdzie wersje płatne programów oczywiście istnieją i mają się dobrze, jednak darmowość w wielu miejscach wygrywa z kosztami i cieszy się niesłabnącą popularnością. Choć o zagrożeniach dla prywatności użytkownicy wiedzą coraz więcej, wygląda na to, że tradycyjna waluta – opłaty za korzystanie ze wszystkich usług – nieprędko wróci do łask i w pełni rozgości się w wirtualnym świecie.
Czasy, w których użytkownicy radośnie korzystali z kolejnych nowinek, nie zastanawiając się zupełnie nad ilością danych, które udostępniają ich dostawcy, wcale nie odchodzą w cień (co nakazywałby rozsądek).
Choć coraz częściej pojawiają się programy, które dają możliwość wstrzymania procesu wysyłania danych o aktywności użytkowników, jak na razie niewielu decyduje się na to, by zapłacić kilkanaście dolarów za skorzystanie z tej opcji.
Na rynku raczkują szkolenia skierowane dla tych, którzy o prywatności online chcą dowiedzieć się więcej. Niestety, żeby tak cenną wiedzę zdobyć, trzeba… sporo zainwestować. Ponad 1000 dolarów to naprawdę spora kwota za to, by dowiedzieć się, jak chronić to, do czego nikt nie powinien mieć dostępu.
Jutro
Dzisiaj dobrnęliśmy do takiego momentu w szale rozwoju technologicznego, że trudno jest sobie wyobrazić, by w najbliższym czasie człowiek był w stanie pilnować, by nikt nie przyglądał mu się zza zero-jedynkowej e-kurtyny.
Czy kiedykolwiek odzyskamy własną przestrzeń, do której nikt nie będzie zaglądał przez cyfrową lornetkę? Jeśli zapowiadana przez ekspertów inwazja urządzeń opartych o technologię Internet of Things stanie się faktem, z prywatnością możemy się pożegnać… na zawsze?