Kawa, paluszki, klawiatura i bzyczący cicho monitor CRT. W tle kierownik lokalu pobierający symboliczne 2 zł za każdą godzinę zabawy. Wokoło zaś niezliczona ilość amatorów zupełnie nowego zjawiska, na które w latach dziewięćdziesiątych niewielu mogło sobie pozwolić. Tak oto zrodziły się rewolucyjne wówczas kawiarenki internetowe, które nie tylko udostępniły i przybliżyły sieć milionom użytkowników, ale również wyposażyły i nadal wyposażają kieszenie ich przedsiębiorczych właścicieli w pokaźne sumy pieniędzy. W samej Azji wciąż jest ich ponad 150 tysięcy!
Potęga udostępniania
Wpadliśmy niedawno na ciekawy, choć wątpliwie oryginalny pomysł na biznes. Wyobraźmy sobie miejsce, w którym możemy napić się kawy, porozmawiać ze znajomymi i… za niewielką opłatą wynająć na określony czas nowoczesnego robota, czy to w lokalu, czy „na wynos” – do własnego mieszkania.
Za drobną kwotę udostępniamy w ten sposób gościom technologię, z której z reguły nie mogą jeszcze korzystać na co dzień. Zdajemy sobie jednocześnie sprawę, że nie jest to koncept, zakrojony na długie lata – z czasem roboty stanieją, upowszechnią się i wizyta w wypożyczalni nie będzie już konieczna. Jednak na chwilę obecną, a może i nawet najbliższą dekadę taka placówka byłaby całkiem intratnym biznesem.
Internet na wynajem
A teraz cofnijmy się o blisko 30 lat. W 1988 roku na podobny pomysł wpadli Koreańczycy z Hongik University, ale core ich działalności było udostępnianie nie robotów, a internetu. Dzięki dwóm 16-bitowym komputerom podłączonym do telefonicznego modemu goście pierwszej na świecie kawiarenki internetowej, Electronic Cafe mogli wejść do sieci, wypić kawę i pogawędzić przy archaicznych, świeżo powstałych stronach www.
Innowacyjny pomysł Koreańczyków mocno wykraczał poza fantazję tak Azjatów, jak i Europejczyków i Amerykanów. Kolejna kawiarenka powstała dopiero w 1991 roku, w San Francisco, a nowy biznes do mainstreamu przeniosła dopiero londyńska Cyberia, współzałożona przez Polkę, Evę Pascoe.
Kluczem do sukcesu niewielkiej kawiarenki było dydaktyczne zacięcie jej twórców. Wspomniana Pascoe, wraz Gene Teare planowały stworzyć miejsce w którym nie tylko będzie można „wejść” do mocno deficytowego wówczas internetu, ale również nauczyć się, jak wykorzystywać jego ogromne możliwości. Ba, założycielki Cyberii chciały nawet sprofilować swój lokal wyłącznie do przedsiębiorczych, żądnych rozwoju kobiet, ale ogromna popularność, jaka spadła na kafejkę utrudniła selekcję gości.
Obiad przed komputerem
Założyciel nowojorskiej kafejki @Cafe, Chris Townsend postanowił pójść o krok dalej i zainspirowany praktykami Japończyków, którzy już w latach dziewięćdziesiątych spożywali obiady przy komputerach rozszerzył ofertę kawiarenki o zimne piwo i posiłki. Tak oto miejsce, gdzie każdy mógł skorzystać z sieci i przejrzeć skrzynkę mailową przerodziło się w restaurację, w której goście toczyli wielogodzinne dysputy przy trunkach, karkówce i włączonych monitorach. Dzięki temu klientelę @cafe stanowili już nie tylko gracze i internetowe geeki, ale również artyści, studenci, a z biegiem czasu – biznesmeni.
To właśnie na ich obecności najbardziej zależało właścicielom kafejek. W 1995 roku procent Amerykanów korzystających z internetu osiągał jednak zaledwie niecałe 15%. To za mało – zgodnie przyznawali przedstawiciele świata biznesu. Do czasu.
Event marketing
W połowie lat dziewięćdziesiątych firmy zaczęły uświadamiać sobie siłę rodzącego się zjawiska i w krótkim czasie sieć została wręcz zapchana świeżo powstałymi „oficjalnymi stronami www” rozmaitych marek. Jak w tym gąszczu, mając wciąż wąską grupę odbiorców wyróżnić się na tle konkurencji?
@cafe okazało się być doskonałym miejscem na organizowanie eventów związanych ze startem oficjalnych domen. Firmy wynajmowały lokal, zapraszały internautów i przy akompaniamencie muzyki, trunków i kolacji opowiadały zgromadzonym zarówno marce, jak i o swoim nowym, rewolucyjnym rodzaju działalności.
Tak oto @cafe odegrało szalenie istotną rolę w budowaniu potęg tak internetowych kawiarenek, jak i sieci w ogóle. Rewolucyjny pomysł Chrisa Townsenda sprawił, że kafejkami zainteresowali się nie tylko spragnieni dostępu do wirtualnego świata gracze, ale również osoby niezaznajomione dotychczas z internetem, a także majętni biznesmeni.
Kafejki wiecznie żywe!
Z biegiem czasu kawiarenki zaczęły znikać z mapy miast, a ich cichym zabójcą był nie tylko dostęp do domowego internetu, ale przede wszystkim wi-fi, smartfony oraz hotspoty, które opanowały niemal każde miejsce wpisujące się w sektor Third Place. Dla przykładu, w Korei Południowej liczba kawiarenek potrafiła spaść o blisko cztery tysiące w ciągu jednego roku!
Pogłoski o śmierci kawiarenek możemy jednak uznać za mocno przesadzone. Naturalnie, w krajach pokroju USA, Francji, czy nawet Polski próżno szukać kafejek internetowych na rogu każdej ulicy. Na świecie wciąż są jednak miejsca, w których dostęp do sieci, nawet mobilnej – bywa mocno utrudniony. Choćby w Kenii czy Wietnamie korzystanie z internetu w kawiarence zamiast we własnym domu jest zdecydowanie tańsze i bardziej bezpieczne. Wiele takich miejsc oferuje ponadto dostęp do drukarek, ksero, czy skanerów.
Kawiarenki świetnie trzymają się również w Japonii, gdzie gromadzą fanów Mangi, w Brazylii, służąc eventom i prezentacjom związanym z technologią, czy w Chinach, gdzie pozwalają na kontrolowanie internautów przez rząd. Ba, korzystanie z internetu w miejscach publicznych wciąż potrafi uzależnić równie mocno, jak surfowanie po sieci w domowym zaciszu.
Całkiem niedawno świat zszokowała wiadomość o zgonie 26-letniego Tajwańczyka, który w jednej z miejscowych kawiarenek bezustannie, przez 3 dni oddawał się wirtualnej rozrywce. Równie wstrząsająca była wiadomość o Chince, której w korzystaniu z internetu w kafejce nie przeszkodził nawet poród. 24-latka ponoć odeszła od komputera, urodziła syna, a następnie z noworodkiem na ręku… wykupiła kolejną godzinę zabawy.
Zamiana ról?
Wbrew wszelkim trendom i prognozom popularność kawiarenek wciąż nie ustaje i naprawdę trudno przewidywać, by w najbliższych latach ten przełomowy swego czasu biznes miał zniknąć z mapy świata. Bardziej skłanialibyśmy się raczej ku prognozom, że ulegnie drobnym modyfikacjom – wspomniane w pierwszym akapicie wypożyczalnie robotów faktycznie powstają i w niedługim czasie zaczną masowo pojawiać się w miastach. Kto wie – może właśnie w miejscu poczciwych kawiarenek?