Czy złotą rączką może być tylko facet, i to w starszym wieku? Nic bardziej mylnego. Jak pokazują badania trend „zrób to sam” jest coraz silniejszy wśród millenialsów, niezależnie od płci. I napędza coraz więcej biznesów – wartość polskiego rynku do it yourself w 2016 roku wzrosła o ponad 50 mld złotych, a jak wynika z najnowszego raportu PMR prognozy dla rynku są więcej niż optymistyczne.
Te dane dotyczą oczywiście rynku DIY rozumianego w tradycyjny sposób, czyli wszelkich materiałów niezbędnych do remontu, majsterkowania, prac ogrodowych, itp. (najprościej rzecz ujmując: wszystkiego, co można kupić w sklepach typu Castorama czy Leroy Merlin).
Jednak dziś ten rynek można też rozumieć znacznie szerzej, bo od kilku lat mamy do czynienia silnym trendem „zrób to sam” w różnych dziedzinach. Prace domowe i ogrodnictwo stanowią bardzo istotną jego część, ale obok nich obserwujemy prawdziwy renesans rzemiosła: od mody na wytwarzanie tradycyjnymi sposobami żywności, samodzielne przygotowywanie kosmetyków z półproduktów, projektowanie i szycie ubiorów aż po zakładanie własnych pasiek.
Jajko czy kura?
Czy to Pinterest stworzył kulturę do it yourself, czy też to trend DIY stoi za sukcesem Pinterestu? – pyta Anna Johansson na łamach Entrepreneur. O odpowiedź jest podobnie trudno, jak w pytaniu o jajko o kurę, ale nie to jest tutaj najistotniejsze. Uwagę warto skupić na fakcie, że razem z Pinterestem rośnie pokolenie ludzi, którzy zamiast kupować, wolą stworzyć coś sami.
Dlaczego tak się dzieje? Czemu ludzie spędzają wolny czas w stolarni, próbując przywrócić starym meblom dawny blask? Czemu „szyciowe” kafejki pękają – nomen omen – w szwach? Nie prościej, łatwiej, a nawet taniej skoczyć do sklepu?
Przyczyn można doszukiwać się przynajmniej kilku.
Hipoteza pierwsza: staliśmy się lepszymi ludźmi?
Jesteśmy bardziej świadomymi konsumentami. Nadprodukcja, hiperkonsumpcja, kultura marnowania i wyrzucania – to wszystko zaczyna nas szczerze obrzydzać. Będąc coraz bardziej świadomymi istoty zrównoważonego rozwoju, zastanawiamy się, jak można żyć zdrowiej, ekologiczniej i jak mądrzej gospodarować.
Ta hipoteza jest oczywiście bardzo idealistyczna. Trendy „eko” mają się całkiem dobrze, ale – niestety – napędza je nie tylko coraz większa świadomość społeczna. Nie bez znaczenia są też mody, chęć wykreowania siebie czy zredukowania własnych kompleksów. Zatem „coś” w tym jest, ale na pewno nie cała prawda.
Hipoteza druga: być jak nikt inny
O millenialsach, jako pokoleniu, jakiego świat dotąd nie widział, napisano już bardzo wiele. Tym, co powtarzane jest jak mantra we wszystkich publikacjach jest zdanie: to pokolenie, które wyróżnia przede wszystkim poczucie własnej wyjątkowości.
Ale jak poczuć się wyjątkowym w ciuchach z sieciówki i otoczeniu mebli, które spotkać można w dziewięciu na dziesięć polskich mieszkań? No nie da się. Zrobienie czegoś samemu daje za to stuprocentową pewność, że będzie to niepowtarzalne i jedyne w swoim rodzaju.
Hipoteza trzecia: jak się nie ma co się lubi…
Ta hipoteza jest akurat najsmutniejsza. O ile w poprzedniej akcentowane było pragnienie wyjątkowości, o tyle w tej – wskazuje się na desperackie ruchy, by nie utonąć w przeciętności. Jakiś czas temu dziennik.pl pisał o „pokoleniu postikea” – czyli tych, którzy sfrustrowani są swoim życiem na kredyt, regałem Billy i stolikiem Lack. Niestety, na designerski mebel ich zwyczajnie nie stać.
Szukają więc innych sposobów, by zrekompensować sobie brak luksusu w codziennym życiu. Zrobienie czegoś samemu jest szansą na posiadanie czegoś oryginalnego, a także na uwolnienie się od przykrego uczucia, że stać nas tylko na budżetowe wersje produktów.
Hipoteza czwarta: nie chodzi o rzeczy, tylko o tworzenie
Kolejna cecha typowa dla millenialsów: potrzeba, by nie utknąć w kołowrotku praca-dom. A nic nie jest lepszą odskocznią niż twórcze hobby: nie tylko relaksuje, ale też daje poczucie, że wreszcie robi się coś ważnego. Prawdziwe życie zaczyna się po godzinach w korpo, kiedy współcześni trzydziestolatkowie jadą doglądać pszczół w pasiece albo opracowują nową recepturę na domowe eko-mydło.
W raporcie Allegro na temat do it yourself 25 proc. badanych wskazuje, że wykonywanie prac typu „DIY” przede wszystkim sprawia im ogromną radość, 23 proc. traktuje je jak hobby, a 22 proc. ma poczucie, że w ten sposób się realizuje. Co więcej widać różnicę pomiędzy pokoleniami: dla trzydziestolatków takie zajęcia to przyjemność, a dla ich rodziców czy dziadków – obowiązek.
Już w 2015 roku trendwatching.com prognozował, że posiadanie i kupowanie nie będzie już dłużej najlepszym sposobem demonstrowania swojego statusu. Teraz o naszej społecznej pozycji świadczy to, co samodzielnie potrafimy stworzyć.
Konsekwencje dla marketingu
Jak trend DIY może zostać wykorzystany przez marketerów? Pewnie nie nastaną nigdy czasy, kiedy przestaniemy kupować rzeczy. Ale dziś nie tylko one są w cenie. Warto mieć świadomość, że wiele osób chętnie wyda swe pieniądze na wiedzę, umiejętności oraz materiały, które pozwolą stworzyć coś samemu.
Kto już to wykorzystuje? Blogerzy i vlogerzy, którzy w sieci umieszczają wszelkiej maści tutoriale, ale też e-commerce, czyli wszystkie sklepy do it yourself, oferujące przeróżne materiały i narzędzia. W wersji tradycyjnej takie sklepy prawdopodobnie nie miałyby szans się utrzymać, a dziś mogą zaopatrywać globalną społeczność „zrób to sam”.
I tu dojść można do ostatniej hipotezy na temat przyczyn tak intensywnego w ostatnich latach rozwoju trendu DIY – gdyby nie internet, prawdopodobnie nie byłoby to możliwe w takim stopniu. Niezbędna do tego była bowiem tak szeroka platforma wymiany wiedzy, jaką jest wirtualny świat
A więc może jednak pierwszy był Pinterest…